Co chętnie zrobiłabym, gdybym nie wierzyła?



     Widziałam kiedyś podobny tytuł pod filmikiem jednej z popularnych katolickich blogerek. Był taki czas w moim życiu kiedy na moją wiarę i postrzeganie świata bardzo wpłynęło nauczanie pewnego zakonnika (Ci którzy mnie znają trochę bliżej na pewno wiedzą o kim mówię! :D) i to co opowiem wam na ten temat też jest bardzo inspirowane jego słowami :).
 

     Pewnego dnia zapytał nas na kazaniu: Co byście zrobili, gdyby po śmierci Jezus podszedł do was i powiedział „nabrałem Cię. Nie ma nieba”? Dał nam chwilę na zastanowienie się. To zdanie bardzo mną wstrząsnęło, uznałam, że wkurzyłabym się, że całe życie „musiałam być katoliczką”. Ojciec podsumował: „Ja przytuliłbym Go i powiedział: dziękuję”. WTF?!?!?!?! Hahaha, pamiętam szok na twarzach moich znajomych, którzy oglądali się na siebie w kaplicy. Ja sama też byłam zaskoczona, ale pojęłam w lot Jego genialną myśl. Którą potem długo rozważałam i szczerze się nią zachwycam do dziś. Ojciec pragnął podziękować Jezusowi za to, że przeżył dzięki nauczaniu kościoła tak przepiękne życie. Nawet, jeśli po śmierci nie czekałoby go nic spektakularnego.

Czemu my tak nie pomyśleliśmy?


     Problem znów polega na złym rozumieniu intencji. Kościół zakazuje, kościół zabrania, kościół odrzuca tych co robią inaczej, kościół karze. Jak zrobisz to, to jesteś złym człowiekiem, jak zrobisz tamto, to „Bóg Cię ukarze”. Mało kto, a szczególnie mało przeciwników nauczania kościoła rozumie, że te zasady nie są wymyślone przez wrednych biskupów tylko po to żeby trudniej nam było być zbawionym. Niechęć kościoła do antykoncepcji przyrównujemy do koszernego mięsa u Żydów, a negowanie Halloween do świętości krów w hinduizmie. Uważamy je za religijne absurdy albo tradycje, które nie wnoszą do naszego życia niczego poza ograniczeniami. Tymczasem wiara katolicka naprawdę ma sens! 




        Wszystkie zasady, „ograniczenia”, które nam stawia, tak naprawdę są genialnymi drogowskazami do szczęścia! Mogłabym je podzielić na cztery kategorie:

1.Kościół odradza czegoś, bo nam szkodzi – na przykład (pójdę na łatwiznę) obżarstwa czy palenia papierosów.

2.Kościół odradza czegoś, bo szkodzi to drugiej osobie lub naszej relacji z nią – choćby (znowu na łatwiznę) 5., 6., i 7. przykazanie.

3.Kościół odradza czegoś, bo oferuje lepszą alternatywę – antykoncepcja a NPR, In vitro a Naprotechnologia.

4.Kościół skłania do czegoś, bo wie, że to przyczyni się do naszego szczęścia – częsta spowiedź, coniedzielna msza itd.


Tak naprawdę ten 4. punkt trochę naciągany, bo przecież we wszystkim co powyżej też chodzi o nasze i innych szczęście. W każdym razie przejdźmy do konkluzji.

     Ten na początku wspomniany kaznodzieja żyje zgodnie z nauczaniem Ewangelii i Kościoła i to daje mu prawdziwe szczęście. I ja też coraz bardziej pragnę żyć w ten sposób. Rozumiem już, że moje zadanie polega na dążeniu do nieba, ale niekoniecznie tak, jak to rozumiałam do tamtej chwili. Po prostu muszę tworzyć niebo wokół siebie i już tu, na ziemi, być jego częścią, żeby po śmierci móc po prostu włączyć się w całość. „Święty” to znaczy „szczęśliwy”, dlatego kościół tak bardzo namawia nas do świętości. A ja namawiam was.

     Dlatego odpowiedź na pytanie zadane w tytule brzmi: nic! Żadna joga, praca w niedzielę, wolny czas, który teraz poświęcam na życie wiarą, nie dał by mi tego SZCZEREGO szczęścia. Moje życie jest piękne i jestem pewna, że byłoby o wiele smutniejsze bez tego, co daje mi wiara. Dlatego za nic w świecie nie chcę próbować niczego, co mi stoi na drodze do świętości – szczęścia!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

nie-cukierkowy post

Tyle o sobie wiemy, ile na nas inni nagadają

WOLNOŚĆ!