Czy można być katolikiem samemu dla siebie?


       To ważny dla mnie temat i pytanie które moim zdaniem powinniśmy zadawać sobie jak najczęściej, żeby jeszcze lepiej doceniać istotę wspólnoty. Niejedna znajoma mi osoba tłumaczy swoją wiarę stwierdzeniem 'chodzę do Kościoła, ale wiesz, wiara to jest dla mnie taka bardzo prywatna sprawa'. Albo 'no ja nie lubię gadać z innymi o Bogu, uważam że każdy może mieć inne zdanie na jego temat a moja wiara to moja wiara'.
Wspaniali ludzie, ale nawet nie wiedzą jak bardzo nie zrozumieli na czym polega chrześcijaństwo! wiem że to co powiem wzbudzi (znowu) kontrowersję, ale dobrze, niech budzi.
       Moim zdaniem jest PRAKTYCZNIE NIEMOŻLIWE (choć na pewno gdzieś na świecie znajdą się wyjątki potwierdzające regułę) żeby w pełni rozwijać się w wierze nie będąc w żadnej wspólnocie (pomińmy tu wspólnotę parafialną która w obecnych czasach wygląda jak wygląda, ale nie pomijajmy wspólnoty rodzinnej, jeśli rozmawia się w niej otwarcie o swojej relacji z Bogiem i jeśli wspólnie się modli) i jeżeli ktoś nie był nigdy w żadnej wspólnocie, nie umie w pełni odkryć swojej relacji z Bogiem. Poza tym, to co zawsze powtarzam - mając żywą relację z Bogiem, relację Miłości, nie da się nie chcieć o niej mówić! Dlatego mówienie, że woli się wierzyć w pojedynkę, świadczy troszkę o sile naszej relacji :/
       Co takiego daje wspólnota? Wiem wiem, poczucie akceptacji, szczerą przyjaźń, duchowe wsparcie blablabla, ale nie o takich emocjonalnych smętach dzisiaj hahaha. Przede wszystkim, co najważniejsze, a co widoczne dopiero z perspektywy czasu, wspólnota daje rozwój, rozwój i jeszcze raz rozwój. To mocno widać po ludziach, którzy z jakiegoś powodu (np. braku czasu albo przeprowadzki) przestali być we wspólnocie. Spotkanie z takimi osobami po dłuższym czasie, kiedy samemu nadal jest się we wspólnocie jest często jest zaskakujące. Kiedy rozmowa schodzi na temat wiary okazuje się, że jest między wami przepaść. Że Ty, chociaż nie zdawałeś sobie z tego sprawy, zrobiłeś ogromne postępy, a oni tak naprawdę zostali w miejscu, w którym byli albo zrobili nieznaczny progres. Dlaczego? Dlatego że NAPRAWDĘ BARDZO CIĘŻKO jest samemu budować wiarę która już w samej istocie Boga opiera się na WSPÓLNOCIE – Trójcy Świętej.
       Mam taki swój ulubiony przykład tego „zamrożenia w rozwoju” - dziewczyny z oazy, które po 2 ONŻ kończą swoją przygodę ze wspólnotami. Jest taka charakterystyczna rzecz po której można je rozpoznać: jedyna księga w Piśmie Świętym do której wracają z zapałem, to Pieśń nad Pieśniami :D I kiedy jest się dziewczyną w wieku 16-17 lat, to zachwyt nad tymi wersetami nie jest niczym dziwnym, bo to bez dwóch zdań najbardziej romantyczna księga w całej Biblii, i odniesienie jej do swojej relacji z Bogiem jest właśnie na tym etapie wchodzenia w dorosłość naprawdę ubogacające dla wielu dziewczyn. Wiem, bo sama ten etap przechodziłam! Problem zaczyna się, kiedy w wieku 19, 20 lat nadal tkwimy w tym cukierkowym etapie zachwytu Panem Bogiem.
       Trwając we wspólnocie, rozwijamy się. Dalszy rozwój w wierze sprawia, że zaczynamy zauważać Miłość Bożą w pouczeniach Jezusa, w surowych czynach Boga Starotestamentalnego, w relacji apostołów z Nauczycielem. Zauroczenie, jakie budziły wcześniej słowa dwojga zakochanych osób w miarę dalszego duchowego progresu zmienia się w dojrzałą i (co najważniejsze) stabilną Miłość w relacji z Bogiem w każdym, również tym trudnym dla człowieka wydaniu i chociaż nadal słowa Pieśni nad Pieśniami pozostają piękne, to nie chce się do nich wracać mając przed sobą ogrom już nie infantylnego zauroczenia, a Miłości Bożej, nadal zakochanej, ale już dostrzegającej blaski i cienie. Rozumiecie?
       Dobra, teraz pomyślmy jak to się dzieje, że wspólnota tak bardzo rozwija i dlaczego byłoby super, gdyby każdy z nas jakąś miał.
       Po pierwsze chodzi o perspektywę - dzielenie się ze sobą nawzajem przeżyciami duchowymi i przez to poszerzanie horyzontów coraz bardziej i bardziej. To, że inni otwierają przed nami swoją duchowość, nie tylko pomaga nam rozkminić ich oczami coś czego sami nie potrafiliśmy zrozumieć, ale też pomaga potem lepiej odczytywać ludzi, bardziej rozumieć to jacy są, dlaczego tacy są, jednym słowem – zdobywamy mnóstwo punktów Empatii. Poza tym ile ludzi, tyle obrazów Boga, a im więcej się ich zna, tym bardziej niesamowity i miłosierny się okazuje. Jaki ubogi trzeba mieć obraz Pana Boga w sercu, kiedy przeżywa się wiarę samotnie!
       Po drugie chodzi o świadectwo – kiedy rozmawiasz z ludźmi o Bogu i dzielicie się nawzajem tym, jak działa w waszym życiu, jest to dla was umocnienie wiary i jesteście w niej o wiele stabilniejsi. Człowiek znający działanie Boga nie tylko w swoim życiu, ale życiu znajomych i przyjaciół ma o wiele mniej „chwiejnych” momentów w wierze bo wie, na czym się ona opiera i jak realna jest w jego otoczeniu. Poza tym świadectwo jest zawsze źródłem radości i wzajemnego zaufania, które nie dość, że buduje wspólnotę, to jeszcze nas uszczęśliwia!
       Po trzecie (i chyba najważniejsze!!) – doświadczenie wzajemnej modlitwy! Jakiś czas temu mój przyjaciel zdawał prawo jazdy, więc w rozmowie z kumplem poprosiłam go o modlitwę w tej intencji. Był bardzo zdziwiony i zaczął dopytywać o to co napisałam. „Co?! wy tak się prosicie nawzajem o modlitwę?”. To był dla mnie baaardzo zaskakujący moment (dla niego też!), bo przecież był wierzącym praktykującym człowiekiem! (jest nadal xD)) Od tamtego momentu dziękuję Bogu za to czego wcześniej nie dostrzegałam - że od początku mojej wiary towarzyszyło mi życie we wspólnocie, którą zawsze mogłam poprosić o modlitwę, i która nawet bez tych próśb otaczała mnie zawsze duchowym wsparciem. Wiem doskonale, że nie raz nasze wzajemne modlitwy rozwiązywały to, co niemożliwe, działały cuda albo po prostu umacniały nas i pozwalały przetrwać trudne chwile. I ta czyjaś modlitwa jest chyba najmocniejszym fundamentem na którym budowana była przez lata moja wiara i wiara moich przyjaciół.
       Chciałabym żeby każdy mój wierzący (i jeszcze niewierzący) znajomy poczuł że warto spróbować otworzyć swoją wiarę na coś więcej niż niedzielna msza, wieczorny pacierz i czytanie Pisma Świętego od święta. Jestem pewna że nie ma wśród nas nikogo, kto zawiódłby się poczuciem wspólnoty. Polecam całym sercem wejście w tą niecodzienną współpracę nad sobą!
A co waszym zdaniem daje wspólnota? Albo – czy da się rozwijać bez niej?

Popularne posty z tego bloga

nie-cukierkowy post

Wiara = Miłość? ❤

WOLNOŚĆ!